Obserwatorzy

poniedziałek, 29 października 2012

Smutki , smuteczki, tęcza i słodkie kawałeczki nadzieji.

Drodzy moi ;-)

Czasem tak bywa  życiu, że pomimo starań ogromnych i wielkiej nadzieji wszystko toczy się inaczej. Zaczyna żyć swoim nie okiełznanym życiem, zbaczać na manowce, potykać się o cierniste , ciemne zagajniki. I pomimo iż wołamy głośno, biegniemy na oślep wyciągając pomocną dłoń  to i tak wszystko na nic. Cóż, czasem tak bywa. Lecz najbardziej boli wtedy gdy to wszystko zostaje odwrócone przeciwko nam. Jak udowodnić światu,że to my właśnie gramy tą dobrą rolę na scenie życia. Obłuda, fałsz i zakłamanie czasem zwyciężają. Tak niestety bywa i czy to się nam podoba czy nie, tak jest.
Jest jednak jedna rada na to wszystko. Choć nie jest najłatwiejsza i tak na prawdę to my sami musimy w to uwierzyć i tak postąpić. Nie będę ukrywał,że nie raz zaboli i to nawet bardziej niż sytuacja , w której się znaleźliśmy. Ale Honor i Wiara to wartości nadrzędne. Nie zabierze nam ich nikt, no chyba że mu na to pozwolimy i stracimy szacunek do samych siebie.
Kochani moi przepraszam za ten dziwny i pewnie mało zrozumiały wywód i za tak ogromne nie bycie z Wami w naszym blogowym świecie. Jak że mi Was brakowało!!! Przepraszam strasznie ale ostatnim  czasem moje życie i świat tak okrutnie poszarzał, nabrał barw granatu i miedzi, przysłonił mi cały lazur nieba. Czułem się okrutnie źle, noce niestety nie dawały ukojenia, a myśli kłębiły się w mojej głowie niczym zmarznięte szpaki na suchym badylku przed wejściem do karmnika. Czułem jak powoli acz skutecznie wyjadają resztki moich marzeń i nadzieji. Kolory zaczęły blaknąć i zapadała ciemność, głucha, samotna i przerażająca. Wiedziałem,że muszę coś zrobić! Zamknąć oczy, nabrać głęboko powietrza w płuca, choć i te dały mi się ostatnio nieźle we znaki, i rozdmuchać z całych sił te czarne myśli.
 Próbowałem ale się nie udało. Spróbowałem raz jeszcze ale i tym razem efekt był mizerny. Pomyślałem sobie, czy to już koniec, czy właśnie tak to wszystko dobiegnie końca. Wiedziałem,że tak nie chcę, że nie chcę gorzknieć i umierać powoli każdego dnia ze smutkiem na twarzy.  Tyle razy powtarzałem do siebie, że cokolwiek się wydarzy trzeba wierzyć w lepsze jutro i uśmiechać się ponad wszystko.
Usnąłem.
Przyśniła mi się moja kochana babcia. Usiadła cichutko w swoim fotelu, gestem ręki zaprosiła mnie do swojego pokoju, zawsze tak robiła. Kochana.
Siedziała taka maleńka ,drobniutka w swoim granatowym szlafroku w kolorowe groszki, uśmiechała się delikatnie, jak zawsze pachniała kremem nivea i miętowymi landrynkami.
Sen był tak realistyczne, że przebudziłem się zapłakany, bo wiem że babcia odeszła 12 lat temu.
Babciu co chcesz mi powiedzieć? Usnąłem.....
Wnusiu , tam w kredensie na półce są nasze ulubione czekoladki, podaj je nam. Zasłodzimy te smutki. I tak ciepło babcinego serca, spokój i czekoladki wypełniły pokój. O jakże okrutnie tęsknię za Tobą babciu.
Wnusiu, pamiętasz opowieść o miękkim i puchatym? spytała.
Jak że mam nie pamiętać, oczywiście.
Było sobie maleńkie miasteczko, piękne, zadbane, kolorowe z mnóstwem pięknych kwiatów, rozszczebiotanych wróbli, leniwie wylegujących się , uśmiechniętych kotów.
Mieszkańcy tego miasteczka zawsze się uśmiechali, byli szczęśliwi.
Nie mieli wielkich bogactw, żyli skromnie, rodzinnie ale każdy z niech miał zawsze przy sobie maleńki woreczek. Nikt nigdy bez niego nigdy nie wychodził z domu. Kiedy się spotykali, witali się miło, życzyli dobrego dnia i zawsze częstowali wzajemnie odrobina miękkiego i puchatego ze swoich maleńkich woreczków. I  tak zawsze było, że ten kto dawał więcej ze swojego woreczka temu zawsze więcej przybywało.
Mieszkała z nimi również pewna miła kobieta, nie była rodowitą mieszkanką ale od wielu lat mieszkała w miasteczku. Kiedyś musiała wyjechać na dłużej, pożegnała się ze wszystkimi, zabrała swój woreczek, rozdała odrobinkę znajomym i wyjechała.
Upłynął jakiś czas i do miasteczka przyjechała inna kobieta. Również miała woreczek ale zupełnie inny. Twardy i bardzo kolczasty. Na domiar wszystkiego była lekarzem. Nie mogła się nadziwić jak to możliwe, że w miasteczku wszyscy są tacy szczęśliwi, uśmiechnięci, nikt nie choruje, nie smuci się.
Była dość przewrotną kobietą i szybko wymyśliła jak by tu ubić niezły interes.
Otworzyła gabinet i zaczęła zapraszać ludzi. Na początku nikt tnie miał powodów aby przychodzić do niej ale sprytna lekarka wymyśliła jak by tu przyciągnąć pacjentów.
Zaczepiała mieszkańców i z uśmiechem na twarzy częstowała ich zawartością swojego woreczka, mówiąc żeby nie dzielili się z nikim, a najlepiej pochowali swoje woreczki głęboko w szafach.
I tak powoli ale skutecznie zaczęło się dziać. Ludzie stawali się nerwowi, zabiegani, już nikt się nie uśmiechał, i coraz mniej osób dzieliło się zawartością swojego woreczka.
Ludzie zaczęli chorować, a sprytna pani doktor w końcu nie mogła narzekać na brak pacjentów.
Kwiaty dawno zwiędły i nawet zawsze wesołe wróble pochowały się w gęstych zaroślach, a koty tylko straszyły nocą blaskiem swoich demonicznych oczu.
I nagle, jak podmuch wiosennego zefirka, wróciła z dalekiej podróży mieszkanka miasteczka.
Najpierw bardzo się wystraszyła, bo nie takie miasteczko opuszczała. Prawie nikt jej  nie poznał, nawet zaprzyjaźniony kot udawał ,że mocno śpi kiedy przechodziła koło jego płotka.
Spotkała grupkę dzieci i spytała co się stało ale żadne nie chciało jej nic powiedzieć. Wyjęła więc ze swojej torby swój woreczek , piękny, puchaty i miękki i postanowiła poczęstować je jego zawartością.
 Dzieci powiedziały,że one swoje woreczki pochowały głęboko w szafach i nie zamierzają jej poczęstować swoimi. Ale ona tylko szeroko się uśmiechnęła i jeszcze szerzej otworzyła swój woreczek.
 Dzieci zaczęły brać z niego pełnymi garściami, szybko pobiegły do swoich domów i pochowały podarki w swoich woreczkach. jakie było ich zdziwienie kiedy woreczki nagle z twardych, brudnych i kolczastych pozmieniały się w pięknie śnieżno białe i miękkie. I nagle poczuły nie odparta ochotę rozdać z nic odrobinkę każdemu.  Jak pomyślały tak uczyniły.
Trwało to nieco ale dziś miasteczko znów jest piękne, z pięknymi ludźmi, leniwymi kotami, i głośnymi wróblami. Po przebiegłej pani doktor nie zostało ani śladu.
Morał tej opowieści jest taki,że każdy może kiedyś zabłądzić ale tak na prawdę w każdym z nas jest ta maleńka cząsteczka dobra, która choćby nie wiem co się wydarzyło tkwi w nas. Musimy ją tylko odnaleźć w sobie i rozdawać. Im więcej tym większą mamy siłę.
Zapomniałem o tym  babciu. ;-(
Kochani moi, przepraszam raz jeszcze za tak długi czas kiedy mnie nie było z Wami.Dziękuję za wszystkie dobre słowa i oczekiwanie na mnie. Postaram się teraz bywać regularniej. Od wczoraj nastąpił dość duży zwrot w moim dotychczasowym życiu. Okrutnie się boje ale jestem pełen nadzieji.
Nie na próżno dane było mi zobaczyć dziś rano piękna tęczę.
Mam nadzieję, że teraz będzie tylko lepiej, może nie łatwiej ale postaram się nie dać.
A teraz nieco o tym co się u mnie ostatnio działo.
Latem, poza kończeniem wystroju w Marionetce, brałem udział w pierwszym Konkursie Polskiej edycji Mistrza Wypieków.
Podszedłem do tego nieco sceptycznie, bo wcale się za mistrza nie uważam, co prawda czasem coś upiekę ale moje umiejętności wcale nie są aż takie duże. Potrafię upiec każde z podstawowych rodzajów ciast ale do mistrza mi daleko.
Jednak po namowach znajomych zdecydowałem się na wzięcie udziału w programie.
Było bardzo fajnie, poznałem mnóstwo cudnych ludzi i wspaniałych mistrzów wypieków.
Na planie mieliśmy niezła zabawę i wbrew oczekiwaniom producentów prawie żadnej walki między sobą. A musiało się dziać, bo publiczność musi się bawić.
Moje zmagania możecie obejrzeć na TLC w każdą środę o 21:30 i powtórki w poniedziałki o 23:30.
Miłej zabawy ;-).
A oto kilka moich inspiracji po programowych ;-).
Tort z biszkoptem kawowym, przekładany kremem z gorzkiej czekolady, z konfiturą wiśniową. Na wierzchu obkładany prawdziwą bita śmietaną i dekorowany karmelizowanymi płatkami róż. Oczywiście jadalnymi. ;-) Zapewniam iż są pyszne.



Zrobiłem jeszcze dwa torty na zamówienie. Pierwszy na chrzciny.
Tort na śmietankowym biszkopcie, przekładany ananasem i kremem cappuccino. Oblany białą czekoladą, dekorowany czekoladowymi, płatkowymi różami i bitą śmietaną o smaku wanilii.Całość oprószyłem płatkami kokosa.
Nawet małą dedykację umieściłem.
Tort musiał smakować, bo została tylko jedna róża z dekoracji, nikt się nie odważył jej zjeść ;-).


Powstał jeszcze jeden.
Na mocnym czekoladowym biszkopcie, z gorzkim ganarzem, czekoladowym musem, przekładanym wiśniami, lekko nasączony likierem Amaretto, Bita śmietaną i dekorowany aronia z mocnej alkoholowej kąpieli.




I tak sobie poszalałem w kuchni. Oj słodko było ;-). Teraz zaś szaleję z szarlotkami na kruchym cieście z miodem i lekką pierzynką z białek.
Oczywiście nie omieszkam się z Wami podzielić jak tylko zrobię zdjęcie.
Jest jeszcze kilka spraw, którymi chciałbym się z Wami podzielić ale post ten i tak przybrał już gigantyczne rozmiary i nie chce Was zanudzić.
Idę dziś do szpitala na moją chemię, postaram się coś napisać.
Kochani, raz jeszcze bardzo dziękuję za wszystkie słowa wsparcia, nadzieji i za to ,że jesteście ze mną. Bardzo dziękuję.
Choć potknąłem się i zabłądziłem to powoli wychodzę na prostą.
Dobrego i miłego dnia Wam życzę. Przygotowuje szpitalna wyprawkę, a potem zatopię się w lekturze Waszych blogów, by podziwiać wasze światy.
Miłego dnia, Grzegorz.